Koniec. Do widzenia

pokazałaś mi swoje wyjątkowo ładne paznokcie
gdy za oknem buzowała ulica jak cisza niezręcznie naświetlona
miejsce intymne zakrywałaś starym dywanikiem
w którym kiedyś wynosiłaś swojego pieska azora przyjaciela
rodziny otrutego przez rodzinę. jeszcze zostały na nim krople dziewiczej krwi.

poruszałaś się w krótkich schematach. jakbyś żyła w męczących twoje ciało i duszę
konwulsjach. nerwowo odpalałaś papierosa i razem oglądaliśmy ulicę choć ja z lekkim
przymusem - neptuna chorego na grzybicę i jego syreny gdańskie co w pijanym szale
lgnęły do brudnej rzeki.

i ktoś krzyczał do nas, że jesteśmy zakochani. z tylu metrów czułem że śmierdziało
mu z ust. w tobie było przyjemniej. od ciebie czułem tylko olejek różany. usta miałaś
przerażająco czerwone jak owoce krzewów gęsto oplatających wzgórza La Rioji.

i jak poeta przylgnąłem do twoich silnie zbudowanych pleców - wyrosłaś
od ostatniego spotkania. jak posąg całkiem sporej Victorii. wygoniłem gołębie zaspane z
włosów pióro wetknąłem za ucho. gdy dogoniła nas następna fala krzyków biegliśmy Długą
w zupełnej ciemności nagości choć ja z lekkim przymusem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz